sobota, 31 grudnia 2011

Dezyderata

   Dezyderata jest czytana na  spotkaniach grup AA. Nie wiem, czy każdy wsłuchuje się w jej słowa i bierze je do siebie. Dlatego na ten Nowy Rok posłuchajcie dezyderaty w wykonaniu zespołu Piwnicy. Piwnicy Pod Baranami. Bywałem tam swego czasu. Piękne krakowskie czasy....

   Posłuchajcie, bo tekst warty posłuchania. A jeszcze bardziej zrozumienia i przemyślenia. Żyjcie według niego, a  wtedy na pewno nadchodzący rok będzie dla Was dobry.




Radujmy się!

   Dzięki za komentarze. Nie spodziewałem się ich wieczorem sylwestrowym. Świadczy to o tym, że ta moja pisanina do kogoś dociera. A jeśli komuś pomaga, daje do myślenia, to jest pięknie. Właściwie to chodzi mi w tym blogu głównie o to, aby dać do myślenia. Nie rozpisuję się tutaj o moim życiu przed piciem. Zabrałoby to mnóstwo miejsca, a niewiele by dało. Każdy ma swoją przeszłość. Jeśli ktoś będzie chciał poczytać "piciorysy" to znajdzie ich w necie mnóstwo. Nie po to ten blog.

   Byłem dzisiaj rano na grupie AA. Sylwester. Myślałem, że będzie tam niewielu. A było więcej niż zwykle. Tematem dnia był poprzedni rok. Jak go przeżyliśmy. Co udało się zyskać, a co przyszło stracić. Wypowiedzi przeróżne. Z każdej jednak przebijał jeden motyw: trzeźwość. To niesamowite jak można cieszyć się z trzeźwości. To coś niepojętego dla kogoś, kto nie pił destrukcyjnie. To tak, jakby ktoś cieszył się z tego, że oddycha. Wszyscy na codzień oddychają. Nikt tego nie zauważa nawet. Pomyślcie: jak wytłumaczyć komuś, kto nie jest alkoholikiem, radość z niepicia. Da się? Nie sądzę. 

   Dlatego radujmy się tym co mamy. To nic, że inni mogą nas nie rozumieć. Radujmy się nadchodzącym trzeźwym rokiem! I takiego właśnie roku Wam z całego serca życzę.


Dobrego Nowego Roku

   Nowy Rok. Nadchodzi. Nie chce mi się pisać tego posta. Przed chwilą poszło się walić właściwie wszystko to, na co liczyłem. Zasłużyłem na to. Jak na wszystko w tym życiu. Żałuję. Ale kogo to teraz obchodzi.

   Wam życzę wszystkiego dobrego w nadchodzącym roku. Niech będzie taki jakiego pragniecie.



czwartek, 29 grudnia 2011

Tyle marzeń do spełnienia

  No i minęły. Chyba po raz pierwszy przyjrzałem się im z dystansu. Szkoda, że dopiero teraz. Mogłem tak spojrzeć na nie o wiele dawniej. Wtedy widać jaka jest naprawdę zawartość świąt w świętach. A jest niewielka. Nie twierdzę, że u wszystkich i zawsze, ale u przytłaczającej większości na pewno.

   Jeśli przyjąć, że zakupy, prezenty i jedzenie zaliczają się do świąt, to z roku na rok święta są coraz piękniejsze. Ale to chyba jednak niezupełnie o to ma w tym wszystkim chodzić. No ale czego wymagać, gdy tak do końca  sami nie wiemy co świętujemy pod koniec grudnia. To nic, że Chrystus narodził się tak naprawdę pięć lat przed Chrystusem, to nic że na wiosnę a nie w grudniu, ważne że święta.

   Ale mnie na przemyślenia wzięło. A co ja robiłem dawniej ze świętami? No właśnie. Zakupy, prezenty, choinka, odbębnić jeszcze wigilię i spokój. A i tak spokój nie do końca. Bo trzeba było rodzinę zaprosić, albo iść do rodziny lub znajomych. I te świąteczne obiadki, spotkania. Drażniły. A alkoholika drażniły podwójnie. Była wódka na stole. Lepiej żeby wcale jej tam nie było. To picie po jednym kieliszku na pół godziny. Trzeba rozmawiać, uśmiechać się, a w środku wszystko się gotuje. Podrażniony organizm  domaga się coraz natarczywiej dawki do jakiej jest przyzwyczajony. Katorga.  Kto pił, ten wie o czym piszę.

   W tym roku miałem chyba najskromniejsze święta odkąd pamiętam. I było pięknie. Były życzenia. Szczere. Były słowa gorzkie, bo takie paść musiały. Ale wszystko było prawdziwe. Trzeźwe.

   A co w nadchodzącym roku? Nie wiem. Ale będę z pewnością czekał z utęsknieniem na kolejne święta. Spodobały mi się. I mam jeszcze tyle marzeń do spełnienia...




sobota, 24 grudnia 2011

Święta

    Dobrych Świąt. Mądrych przemyśleń. I dotrzymania obietnic składanych Najbliższym przy opłatku. Obiecywaliście sobie niejedno i niejeden raz. Niech te Święta będą przełomowe. Niech zaczną nowy etap w Waszym życiu. 

   Złóżcie Najbliższym najpiękniejsze życzenia jakie potraficie złożyć. I pomimo tego, że wielokrotnie nie dotrzymaliście obietnic składanych sobie, dotrzymajcie obietnic złożonych Im. I niech wszystko się spełni. Tego Wam życzę.

  

środa, 21 grudnia 2011

Każdy jest we właściwym miejscu

   Napisałem w poprzednim poście, że tak naprawdę alkoholicy to szczęśliwcy. Bo mają wybór. Wybór życia. Bo tak jest. Byłem na detoksie  z leków.  Był to oddział psychiatryczny. Spotkałem tam wielu ludzi. Każdy miał jakieś tam swoje problemy. Dla każdego jego problemy były najważniejsze. Dla wielu nie widziałem przyszłości. Nie wiem, co teraz z nimi się dzieje. Co dzieje się z "castingiem", co dzieje się z "emilką", co dzieje się z "mikołajem".

   Spotkałem tam faceta, który miał depresję. Stary facet. Miał gospodarstwo wielkie. Wiedział, że żniwa się zbliżają, chciał we wszystkim uczestniczyć, działać, żniwować. Ale nie mógł. Nie pozwoliła mu deprecha. Nie mogłem tego pojąć. Wtedy pomyślałem sobie: chłopie...gdybym był na twoim miejscu...

   A pewno on sobie pomyślał o mnie: chłopie...gdybym  ja był na twoim  miejscu. Jaki wniosek? A taki, że każdy jest na swoim miejscu. Tu gdzie się znajduje jest jego miejsce. A co zrobimy będąc na swoim miejscu zależy od nas. Nie zwalajcie winy na okoliczności, na innych. Spójrzcie w lustro poranne i szczerze sobie odpowiedzcie: kim jestem?

  Były momenty, że patrząc w lustro poranne nie wiedziałem kim jestem. Bo lustro poranne bardzo różni się od lustra popołudniowego. A dokładniej pisząc popiciowego. Kto pił, ten wie o czym piszę. Ja już nie zaglądam w lustro popiciowe. Już się w nim nie przeglądam. 

   Chcę się przeglądać w lustrze prawdziwym. Najprawdziwsze jest w oczach moich Najbliższych. Nie potrzebuję innego.


poniedziałek, 19 grudnia 2011

Alkoholicy to szczęśliwcy

   Ilu alkoholików tyle historii. Każda jest inna, tak jak inny i niepowtarzalny jest każdy człowiek. Są jednak pewne mechanizmy, schematy zachowań, podobne, a często wręcz identyczne  dla większości przypadków. Rozbudowany system iluzji i zaprzeczeń, nałogowe regulowanie uczuć. Działają w każdym przypadku tak samo. I jednych szybciej, innych wolniej, ale wszystkich ściągają na dno. Jednak  nie ważne jak bardzo byłoby to dno głębokie, zawsze zostaje alkoholikowi coś, czego nikt mu nie odbierze. Wolność wyboru.

   Zawsze może wybrać. Czy napije się kolejny raz, czy zrobi kolejny krok ku przepaści. A może w końcu podejmie wewnętrzną decyzję, że jednak woli żyć. Bo ta decyzja musi być podjęta właśnie w całkowitym, totalnym wnętrzu. Owszem, wpłynie ona na całe otoczenie alkoholika. Na jego najbliższych przede wszystkim. Ale nie może być to decyzja podjęta "dla kogoś". Ten ktoś skorzysta na niej, nie ma innej możliwości. I bardzo dobrze, tak ma być. Ale dla swego bezpieczeństwa alkoholik musi tą decyzje podjąć dla siebie. Gdy zrobi to właśnie dla siebie, wówczas będzie miał motywację do końca życia. Co się bowiem stanie, gdy alkoholiczka przestanie pić dla męża, dla ratowania małżeństwa, a po kilku latach mąż ją zostawi? Trzeźwą. Nie trudno przewidzieć.

   Motywacja motywacją. Powody powodami. Ale najważniejsze, że można wybrać. Pić albo żyć. Co wybierzemy, to już nasza sprawa. Ale to my zdecydujemy. Byłem kilka razy w hospicjum. Widziałem wielu przebywających tam pacjentów. I wierzcie mi: ABSOLUTNIE KAŻDY z nich zamieniłby się z każdym z nas. Bo dla nich jesteśmy szczęśliwcami. Tak. Wyobraźcie sobie jeden z drugim: jesteście szczęśliwcami! Bo  możecie wybrać...


niedziela, 18 grudnia 2011

Wiara

   Nikt nie mówił mi, ani nie obiecywał, że będzie łatwo. Ale dlaczego nikt nie powiedział, że będzie tak cholernie ciężko? Widocznie lepiej nie mówić takich rzeczy. Może po to aby nie odstraszać, nie zniechęcać. Nie ma to teraz znaczenia. Jest trudno, bardzo. Ale nie zawrócę z tej drogi. Może jeszcze upadnę kiedyś. Nie wiem. Kiedyś byłem bardzo pewny, że tego nie zrobię. Już taki nie jestem. Teraz jestem jedynie pewny, że tego nie chcę.

   Nigdy nie przeżywałem życia tak mocno, tak do spodu jak teraz. Raczej prześlizgiwałem się po jego powierzchni. A gdy pojawiały się czarne myśli, był na nie sposób. Sposób najgorszy z możliwych. Bo powracają teraz, gdy nie ma już przy mnie środka na niemyślenie. Dawniej wszystkie moje problemy przychodziły do mnie z "zewnątrz". Piłem, bo ktoś, bo coś. Nie robiłem tego co powinienem, bo coś tam. Ja byłem ok. To świat był zły. To warunki byłe złe. 

   Teraz, gdy osiągnąłem swoje dno, niczego nie mogę już zwalić na warunki. Są tragiczne. Brak pieniędzy, pracy. To jest jednak na "zewnątrz". To można zmienić. Ale aby tak się stało potrzeba spełnić jeden warunek "wewnętrzny". Bez niego nic nie będzie możliwe. Trzeba "tylko" uwierzyć, że to wszystko jeszcze jest do naprawienia, że warto, że będzie dobrze. Tutaj robienie czegokolwiek bez mocnego przekonania, że dam radę,  że nie wszystko stracone, nie ma sensu. Bardzo szybko doprowadzi to do zniechęcenia i poddania się przy pierwszych trudnościach.

   Dlatego na te Święta jedynym prezentem o jaki poproszę życie, to dar wiary. Jest na tym świecie kilka osób, które pomimo wszystkiego we mnie wierzą. Ale ja jeszcze nie nauczyłem się wierzyć w siebie.


piątek, 16 grudnia 2011

Kochamy Was

   Ten blog to w jakimś tam głębszym sensie  moja terapia. Terapia, której potrzebuję. Potrzebuję być szczerym. Ale czy jest to tylko problem alkoholika? Alkoholik pragnie ponad wszystko szczerości. Zerwania z obłudą, z oszukiwaniem, z kłamaniem. Ale boi się tego. Ma wiele momentów, że już, że teraz, że wreszcie powiem wszystko. I co? W tych pięknych momentach wybiera flaszkę, aby jeszcze bardziej się nakręcić. To jest nie do pojęcia dla kogoś, kto tej choroby nie doświadczył.

  Dziękuję Wam za wszystkie komentarze. Piszcie, komentujcie. Ja piszę tego posta w momencie, w którym bardzo chcę się napić. Zalać problemy, zalać rzeczywistość. Nie zrobię tego. Nie zrobię, bo ten blog mnie do czegoś mobilizuje. Do trzeźwości. A o co chodzi z szczerością? Jestem pewien, że macie czasami dosyć wszystkiego. Że czujecie, że tak naprawdę to życie nie ma większego sensu. Ale macie ten komfort, że receptą na to może być cokolwiek. Książka, kino, seks, drink. I to jest recepta na ten jeden moment. Uleczy na chwilę. Może kiedyś tam powrócicie do niej. Ale nie stanie się to nałogiem. 

   Alkoholik skorzystał kiedyś tam z takiej właśnie recepty. Wypił sobie. I spodobało mu się. Wracał do tego coraz częściej. I chociaż teraz wymiotuje tym "lekarstwem" to nadal go bierze. To niepojęte. Niepojęte dla kogoś zdrowego. Święta się zbliżają. Nie wybaczajcie alkoholikom. Nie pomagajcie im. Ale proszę o jedno w ich imieniu: nie potępiajcie. Bo w głębi serca oni Was kochają. Nienawidzą siebie. Ale Was kochają. 


środa, 14 grudnia 2011

Wasz wybór

   Zbliżają się Święta. Czas radości, czas rodzinny. To najbardziej rodzinne ze wszystkich świąt. I tak sobie teraz pomyślałem: kiedy tak naprawdę cieszyłem się z nadchodzących świąt. I przykre to bardzo do uświadomienia sobie, do napisania. Bo tak naprawdę te święta cieszyły mnie gdy byłem  w przedszkolu, gdy byłem w szkole podstawowej. Choinka żywa, a nie jakieś gówno z plastiku. Robiony własnoręcznie łańcuch na choinkę z kolorowych papierków, a nie chiński szajs. Wystane w kolejkach owoce, jakieś tam wędliny, prezenty proste. Rodzice kochający mnie. Którym później życie spierdoliłem. A zwłaszcza Mamie. Tato nie żyje. Może lepiej dla niego? Nie, nie lepiej. Wiem, że cały ten żywot jest połączony. Nie ma to teraz dla niego znaczenia. Sentymentalny się chyba robię. Na stare lata? Widocznie. Tęsknię za tym. Bardzo tęsknię.

   Tęsknię za prostotą i szczerością. Tęsknię za świętami prostymi, ale szczerymi. I takie święta mnie czekają.  Przynajmniej w jednym na pewno. Biedne będą, bo straciłem wszystko. A szczerość?  Tak. Będą szczere. Bo wszyscy moi bliscy wiedzą, że bardzo ich kocham. Nie mam już przed nimi pijackich tajemnic, nie muszę oszukiwać.

   Nie dam teraz rady napisać wszystkiego. Boli. Dawniej pewno poszedłbym po flaszkę i dokończył ten wpis. Byłoby łatwo. Teraz zwyczajnie nie mam siły. Nie mam jeszcze siły aby pisać do końca , do bólu. Ale po flaszkę nie pójdę. Napiszę jeszcze przed świętami. Nie znam sytuacji Waszej. Ale jak przeczytacie ten wpis, to zastanówcie się. Święta przed Wami. Co ważniejsze? Rytuał? Światełka? Karp? Opłatek?

   Wybierzcie szczerość. Ja tylko sugeruję. Wasz wybór. Bo wiem jak boli jej brak.


niedziela, 11 grudnia 2011

Runda to nie cała walka

   Pomyślałem sobie teraz o jednym z mityngów AA. Głównym tematem  na nim były Święta. Refleksje nad minionymi i wyobrażenia jak będą wyglądały nadchodzące. Wiele wypowiedzi. Wiele przykrych i bolesnych wspomnień. Nie mam na myśli teraz swoich. Może kiedyś o nich napiszę. Ale jedno w tych wszystkich usłyszanych, tragicznych przeżyciach przebijało się na pierwszy plan. Radość.

  Dziwne, co nie? Radość? Tak. Właśnie radość. Niewypowiedziana radość z nadchodzących trzeźwych Świąt. Każdy kto się wypowiadał był smutny gdy wracał do przeszłości. Opowiadał o niej i przeżywał ją kolejny raz.  Ale gdy przechodził do właśnie zbliżających się Świąt ton głosu się zmieniał. Oczy się rozpalały. I nie ważne było, czy stół będzie zastawiony bogato. Czy choinka będzie miała trzy metry, czy dwadzieścia centymetrów. I czy pod nią będą prezenty za dziesięć tysięcy, czy za dziesięć złotych. To nie miało znaczenia. Znaczenie miało jedno: to będą trzeźwe Święta!

  W całym tym badziewiu, jakie zafundowaliśmy sobie sami pijąc, dostaliśmy także szansę na radość. Ta radość przyjdzie do nas, gdy będziemy trzeźwi. I nie zrozumie jej nikt poza nami. To taka mała nagroda za wygranie rundy. Tak, właśnie rundy. Cieszy, ale to nie koniec walki. Bo nasz pojedynek nie jest zakontraktowany na dwanaście rund. Fajnie byłoby raz znokautować butelkę i zapomnieć. Niestety. Tą walkę zakontraktowaliśmy na całe życie.


piątek, 9 grudnia 2011

Lekcje pokory

   "Bóg kalkuluje tak, że nic nie idzie na marne. Nawet porażka jest dla nas lekcją pokory - bolesną, lecz zapewne potrzebną.     
   Bill W.


   Decyzję o podjęciu terapii w ośrodku stacjonarnym podjąłem o wiele hektolitrów alkoholu za późno. Gdy straciłem już wszystko co stracić mogłem. Oprócz życia. I sam się sobie dziwię, ale również oprócz zdrowia. Widocznie Ktoś czuwał nade mną i uznał, że zdrowie będzie mi potrzebne, abym mógł ponaprawiać, na ile będę w stanie, to co zepsułem. Dzisiaj mam przekonanie graniczące z pewnością, że gdybym zdecydował się na terapię wcześniej, byłbym teraz w o niebo lepszej sytuacji niż jestem. Porażki, jakich doznawałem były dla mnie jedną wielką lekcją pokory. Popełniłem wiele błędów. Ale wtedy to przecież ja "wiedziałem" lepiej.

   Wiedziałem na przykład, że terapia nie jest mi do niczego potrzebna. Terapia? Dla mnie? No bez żartów. Przecież ja nie jestem alkoholikiem. Inni tak. I inni i owszem, ale nie ja. Przecież ja w każdej chwili mogę przestać pić. I przestawałem. Na tydzień, na miesiąc, na kilka miesięcy. I nawet gdy sam zacząłem dostrzegać, że coś tu jest nie halo, że chyba jednak mam problemy z alkoholem, to i tak nie dopuszczałem myśli o ośrodku i terapii.

   Właśnie. Ja miałem tylko "problemy z alkoholem" ale nie byłem alkoholikiem. Po kolejnych okresach abstynencji i kolejnych nawrotach ja wciąż miałem tylko problemy. Przypominałem gościa, któremu tramwaj uciął nogę. Wszyscy wokół mówią mu, żeby zaczął chodzić o kulach, pomógł sobie, ale on nie. On wie lepiej. To nie tak, że on stracił nogę. On ma tylko problem z nogą i sam sobie z nim poradzi. I kolejny raz przewraca się, wali twarzą w podłoże, wstaje, robi kilka kroków i znowu gleba. Mógłbym się z niego śmiać, ale tak naprawdę śmiałbym się z samego siebie. Bo taki właśnie byłem.

   Podawano mi kule. Podawano adresy ośrodków. Ale ja wolałem skakać na jednej nodze, niż przyznać się do choroby. I gdy doszło do tego, że dłużej już leżałem niż skakałem, wreszcie do mnie dotarło: sam nie dam rady. Jednym ramieniem oparłem się na terapii, drugim na AA. I niezdarnie zacząłem stawiać pierwsze kroki. Nie mówię, że chodzę już pewnie, że już biegam. Nie. Jeszcze chód nie jest pewny, jeszcze się potykam. Ale już się nie przewracam.



czwartek, 8 grudnia 2011

Codzienny wysiłek

   "Nie jesteśmy wyleczeni z alkoholizmu. To, co naprawdę zdobyliśmy, jest codziennym wysiłkiem, którego celem jest utrzymanie osiągniętego stanu ducha."  
 Bill W.
                                                                                                                  

   Nie wiem czy jakiś alkoholik powiedział kiedykolwiek o sobie, że czuje się wyleczonym z alkoholizmu. Że nie jest już alkoholikiem. Jeśli było tak, a później wiódł sobie spokojne życie, pił alkohol jak zdrowi ludzie, to był wybrańcem losu. Gdy powiedział to do siebie, to chwała Bogu. Ale jeśli powiedział to innym alkoholikom, chwalił się tym, to był dla nich przekleństwem. Lepiej by było, aby nigdy nie wytrzeźwiał. Bo dał im zabójczą nadzieję. 

   Nadzieja jest potrzebna. Nadzieja jest konieczna wręcz do życia. Do walki. Ale nie można dawać alkoholikowi nadziei na kontrolowane picie. Nigdy. Jeśli komuś się udało wyzdrowieć i pić kontrolowanie, niech zachowa to dla siebie. Niech nie chwali się tym jak ktoś, kto trafił szóstkę w lotto. Trafił szóstkę? O, to mi też się uda! I wielu ludzi pośle kupon za kilka złotych. Nie trafią szóstki. Co zrobią? A nic. Nie będą więcej posyłać. A może kiedyś tam znowu poślą? Nie ma to dla nich znaczenia. 

   Ten schemat nie działa w przypadku alkoholików. Udało mu się? A jednak można! To i ja spróbuję. Jeden kieliszek. Jak jeden kupon w lotto. Nie uda się, to przestanę. I próbują. Nie wiedząc, że trafienie szóstki w lotto to szansa jak jeden do kilkunastu milionów. To tylko głupi  rachunek prawdopodobieństwa, pomyślą. Komuś się udało napić i przestać, to i mnie się uda. W czym on jest lepszy ode mnie? Ja wam pokażę, że też potrafię! I pokazują.

   Pokazują, że ta choroba jest śmiertelna. Pokazują, że za tymi wszystkimi teoriami, że innym się udało, że sobie poradzą, że panują nad wszystkim, to tak naprawdę kryła się zwyczajna chęć wypicia. Kolejny przekręt w stosunku do siebie. Fajny jest moment oszukiwania siebie tuż przed wypiciem. To całe budowanie teorii, stwarzanie historii, aż nadejdzie błogie samousprawiedliwienie się, że to tylko jeszcze ten ostatni raz. Przecież wiem, co robię. Panuję. Kontroluję. A później żałuję.

   I ma rację Bill pisząc, że tak naprawdę wszystkim co osiągnęliśmy jest codzienny wysiłek. Codzienne zdawanie sobie sprawy z tego kim jestem.
    

wtorek, 6 grudnia 2011

Gdzie jest dno?


   No właśnie. Gdzie. Prosto jest napisać, że każdy ma swoje dno. Ale to tylko wyświechtany slogan. Co dla kogoś wydaje się dnem, dla innego może być jedynie mało znaczącym problemem.  Można  na ten temat księgę całą napisać, a i tak każdy pozostanie przy swoim. Przeczyta, pokiwa głową na znak, że zrozumiał, a i tak jego dno będzie zawsze najgłębsze. Bo jest jego. Bo go doświadcza, a o innych jedynie słyszał lub czytał.

   W jednym z komentarzy do postów Czytelnik napisał, że jest na dnie. Bo nie chce pić, bo organizm wydala alko na wszelkie możliwe sposoby, a on i tak pije. Pije, bo boi się fizycznych i psychicznych skutków odstawienia. Dlatego stwierdza, że jest na dnie. Ma  prawo tak myśleć.

   A ja mam prawo nie zgodzić się z nim. Nie zgadzam się z nim, ponieważ samo napisanie takiego komentarza świadczy o tym, że to jeszcze nie dno. On widzi to dno. Widzi dokąd zmierza, ale jeszcze tam nie jest. Dno można widzieć tylko z góry. Gdy się je widzi, to znaczy, że jest się jeszcze ponad nim. 

   Mówi się często, że trzeba osiągnąć dno, aby się od niego odbić. Może i jest tak. Ale nie dotyczy to alkoholików. Aby się od czegoś odbić, musi to być twarde. A dno alkoholika jest płynne. Nie da się od niego odbić. Gdy się je jeszcze widzi z góry trzeba podjąć wysiłek i zacząć się wynurzać. Będzie bolało. Czy warto narażać się na taki ból? No cóż. Tu każdy musi sam podjąć decyzję. W końcu chodzi jedynie o życie.


środa, 30 listopada 2011

Problemy i szkło


   Życie po piciu. Życie w trakcie picia. Dwa światy. Ale światy istniejące wewnątrz. Świat  zewnętrzny był wtedy i jest teraz taki sam. Dokładnie taki sam. Ma swoje radości, smutki, szczęścia, nieszczęścia. Cała różnica bierze się z jego postrzegania. Postrzegania teraz i postrzegania przez szkło butelki. 

   Gdy pojawił się problem, szkło go zniekształcało na dwa sposoby. Albo go wyolbrzymiało, albo bagatelizowało. Albo urastał do granic nie do pokonania, albo wydawał się śmieszny i do rozwiązania zaraz jutro. Gdy urósł do niepokonalnych granic, to z bezsilności trzeba było wypić, bo i tak nie ma mocnych. To po co  cokolwiek robić? A z kolei gdy wydawał się błahy, to jutro się go rozwiąże. Oczywiście nie dzisiaj. Bo dzisiaj wypiłem tylko kilka drinków i wiadomo, że w tej chwili nic nie mogę załatwić. Ale jutro zaraz z rana ogarnę go bez dwóch zdań. I przychodziło to rano. Problem przez noc powiększał się, w miarę pomniejszania się stężenia alkoholu we krwi. Rano był już w miarę naturalnych rozmiarów. To była ta chwila, aby się za niego wziąć. I wtedy przypominał się ten błogi stan po drinku, gdy wiedziałem wszystko jak go rozwiązać , jakie mam genialne pomysły. I decydujący moment: zacisnąć zęby i brać się za bary z życiem, czy skusić się na złudną pewność siebie, pewność wszechmocy. Pokusa była nie do odparcia. Drink, drugi i znów wszystko proste i łatwe. Ale nie teraz, jutro...

   I tak jutro, pojutrze, za tydzień, miesiąc. I jestem tu gdzie jestem. Problemy nie rozwiązane. Narosły. Doszły inne. Boję się. Bardzo się boję. Ale nie popatrzę już na nie przez szkło. Wiem jakie są, znam ich rozmiar. Realny, prawdziwy. Nie pomniejszę go już na jedną noc. Przespałbym wtedy nie tylko tą jedną noc. Przespałbym życie. Przespałbym? Nie. Tu nie ma miejsca na eufemizmy. Przepiłbym. Zabiłbym.


poniedziałek, 28 listopada 2011

Małe rzeczy


   Cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich zapisany jest! 

   Śpiewa sobie tak Sylwia Grzeszczak. Znacie? Ja słuchałem jej nie jeden raz. Nie dało się inaczej nie tak dawno. Każde włączenie radia w domu czy w samochodzie kończyło się po paru, najwyżej kilkunastu, minutach nadejściem tej piosenki. Nie podoba mi się w niej ta maniera śpiewania, to sylabizowanie w refrenie. Nie ważne. Jednak dzisiaj ten tekst do mnie powrócił. Powrócił za sprawą właśnie małej rzeczy, z której się dzisiaj ucieszyłem.

   Zadzwoniła do mnie żona.  Na dzisiaj była umówiona wizyta u ortodonty dla naszej młodszej córeczki. Nie mieszkamy razem. I zapytała, czy mogę pojechać z Moniką, bo ona nie może wyjść wcześniej z pracy. I mogłem pojechać. Pojechałem. Zawiozłem córkę, byłem z nią, odwiozłem. Porozmawiałem z córką. Umówiliśmy się na jutro. Przyjedzie do mnie, bo chce żebym jej pomógł w matematyce i fizyce. Nie ma sprawy. Pomogę. I co w tym wszystkim takiego niesamowitego, że aż o tym piszę? Nic. 

   Ale nie dla mnie. Nic tu nie ma dziwnego dla nie-alkoholików. Dla nich to zwykła rzecz, na którą nawet uwagi nie zwrócą w zabieganym dniu. Co najwyżej się wnerwią, bo nagle muszą plany zmienić i z córką gdzieś tam pojechać. Nie będą się tym cieszyć. No bez żartów. Czym się tu cieszyć? Obowiązek i tyle.

   A ja tym się cieszyłem. Nie musiałem już wymyślać niestworzonych rzeczy, aby od wyjazdu się wykręcić. A jedynym powodem w takich przypadkach dawniej było to, że byłem wypity. Nie musiałem tego robić dzisiaj. Telefon - jestem potrzebny córkom - jadę. Prosty schemat. Cieszę się, że ten schemat dzisiaj odpalił. Że byłem w tym.

  Niesamowite, z jak prostych i zwykłych rzeczy może cieszyć się alkoholik. Doceńcie te rzeczy wy, których ta pieprzona choroba nie dotknęła.


niedziela, 27 listopada 2011

Nauki weekendowe


   Były, a pewną są i nadal w księgarniach książki typu: "Nauka żeglowania w weekend", "Nauka tenisa w weekend" , itp. Zawsze interesowało mnie, kto i po co kupuje takie bzdety. Widocznie są jednak nabywcy, bo zawsze tego było pełno na półkach. Ciekawe czego się z nich nauczyli. Oprócz oczywiście nauki na przyszłość, żeby więcej takich dzieł nie kupować. Nie twierdzę, że nie można się nauczyć żeglować w weekend. Wszystko można. Ale osobiście nie wybrałbym się z kimś tak wyuczonym w rejs dookoła świata. Na podobnej zasadzie miałbym mieszane uczucia, leżąc na stole operacyjnym z powodu wady wzroku, a mającemu mnie operować lekarzowi wystawałaby z kieszeni fartucha książka "Nauka mikrochirurgii oka w weekend".

   Dlaczego o tym piszę? Bo gdyby to działało, to szukałbym jak szalony książek: "Nauka życia w weekend", "Nauka nie dręczenia się przeszłością w weekend", "Nauka radości z tego co mamy w weekend" i wiele jeszcze innych weekendowych nauk. Poświęciłbym kilka piątkowo-sobotnio-niedzielnych wieczorów na czytanie i wiedziałbym już dokładnie jak mam żyć po piciu. Ale to tak nie działa. 

   I dobrze, że to nie działa. Jest ciężko, jest trudno, są wzloty i upadki. Nie ma innej drogi rozwoju. Aby coś mogło się rozwinąć, wcześniej musiało być zwinięte, zawinięte. Dużo i mozolnie przez wiele lat zawijałem. Gdy wiedziałem, że brnę w coś czego nie chcę, zawijałem to w wyszukane, stwarzane na poczekaniu teorie. Gdy byłem na kogoś wściekły, miałem czegoś dosyć, zawijałem to w maskę spokoju. Niepewność zawijałem w pozory pewności. I co mam z tego teraz? Byłem jak małe dziecko, które zamyka oczy i myśli że go nie widać. Ale zawinięte nie zniknęło. Mało, że nie zniknęło, to jeszcze urosło schowane w podświadomości. To, że zdaję sobie teraz z tego sprawę stanowi warunek konieczny, ale nie wystarczający do rozwoju. Po zdaniu sobie sprawy z położenia, najtrudniejsze dopiero przede mną. Trzeba zacząć iść.

   Ja wiem, że pierwsze kroki będą nieporadne. Że będę się potykał, szedł niepewnie. Chcę mieć teraz w sobie zawziętość dziecka, które uczy się chodzić. Upada na tyłek, no boki, ale zawsze wstaje i próbuje dalej. Przecież mogłoby siedzieć bezpiecznie w łóżeczku. A bo źle mu tam? Nikt mu tego  nie powiedział, a jednak dziecko czuje, że taka jest kolej rzeczy. Trzeba się rozwijać, bo pozostanie w miejscu to rezygnacja z prawdziwego życia. Dobra. Nie ma co się rozpisywać. Komu let`s, temu go! 


                  Zawsze trzeba wiedzieć, kiedy kończy się jakiś etap w życiu. Jeśli uparcie chcemy w nim     trwać  dłużej niż to konieczne, tracimy radość i sens tego, co przed nami.
                                                                             
                                                                                                                      Paulo Coelho


sobota, 26 listopada 2011

Zaproszenie

  
Pukam do drzwi kamienia.
- To ja wpuść mnie.
Chcę wejść do Twojego wnętrza,
Rozejrzeć się dokoła,
Nabrać ciebie jak tchu.

- Odejdź- mówi kamień.-
Jestem szczelnie zamknięty.
Nawet rozbite na części
Będziemy szczelnie zamknięte.
Nawet starte na piasek
Nie wpuścimy nikogo.

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja,wpuść mnie
przychodzę z ciekawości czystej.
Życie jest dla mnie jedyną okazją.
Zamierzam przejść się po Twoim placu,
A potem jeszcze zwiedzić liść i kroplę wody.
Niewiele czasu na to wszystko mam.
Moja śmiertelność powinna Cię wzruszyć.

-Jestem z kamienia - mówi kamień-
i z konieczności muszę zachować powagę.
Odejdź stąd.
Nie mam mięśni śmiechu.

Pukam do drzwi kamienia.
-To ja wpuść mnie.
Słyszałam, że są w Tobie wielkie puste sale,
Nie oglądane, piękne nadaremnie,
Głuche, bez echa czyichkolwiek kroków.
Przyznaj, że sam niedużo o tym wiesz.

-Wielkie i puste sale- mówi kamień-
ale w nich miejsca nie ma.
Piękne, być może, ale poza gustem
Twoich ubogich zmysłów.
Możesz mnie poznać, nie zaznasz mnie nigdy.
Całą powierzchnią zwracam się ku Tobie,
A całym wnętrzem leżę odwrócony.

Pukam do drzwi kamienia.
-To ja, wpuść mnie.
Nie szukam w Tobie przytułku na wieczność.
Nie jestem nieszczęśliwa.
Nie jestem bezdomna.
Mój świat jest wart powrotu.
Wejdę i wyjdę z pustymi rękami.
A na dowód, że byłam prawdziwie obecna,
Nie przedstawię niczego prócz słów,
Którym nikt nie da wiary.

-Nie wejdziesz- mówi kamień.-
brak ci zmysłu udziału.
Żaden zmysł nie zastąpi Ci zmysłu udziału.
Nawet wzrok wyostrzony aż do wszechwidzenia
Nie przyda ci się na nic bez zmysłu udziału.
Nie wejdziesz, masz zaledwie zamysł tego zmysłu,
Ledwie jego zawiązek, wyobraźnię.

Pukam do drzwi kamienia.
-To ja wpuść mnie.
Nie mogę czekać dwóch tysięcy wieków
Na wejście pod Twój dach.

-Jeżeli mi nie wierzysz- mówi kamień-
zwróć się do liścia, powie to, co ja.
Do kropli wody, powie to, co liść.
Na koniec spytaj włosa z własnej głowy.
Śmiech mnie rozpiera, śmiech, olbrzymi śmiech,
Którym śmiać się nie umiem.

Pukam do drzwi kamienia.
-To ja wpuść mnie.

-Nie mam drzwi- mówi kamień.


   Kiedyś tam, takie zjawisko jak Wisława Szymborska, nie było dla mnie warte uwagi. Nobel za poezję? Bez sensu. Nigdy nie czytałem jej wierszy. Nie znam jej poezji. I nie poznam. Bo ten wiersz wystarcza mi za całą jej poezję. Napisała zapewne wiele równie dobrych. Nie wątpię. Ale po co je czytać  teraz?  Każdy kolejny będzie tylko rozmazywaniem. W tym jest powiedziane wszystko. Wystarczy tylko przeczytać.

   Natknąłem się na niego przypadkowo. Czy aby na pewno przypadkowo? Czy wręcz przeciwnie? Był przypadek, czy go nie było? Nikt tego nie rozstrzygnie. Aby to rozstrzygnąć trzeba otworzyć drzwi kamienia. Ale on nie ma drzwi. Po co mu drzwi? Drzwi są stworzone w twoim umyśle. A kamień ciebie tylko zaprasza. I śmieje się, gdy z zaproszenia nie korzystasz.


piątek, 25 listopada 2011

Zagwiżdżę


   Przyszły tydzień wiele wyjaśni. Wiele pokaże. Tak będzie w moim przypadku. Zobaczymy. Na pewno napiszę o tym. Ale póki co, zastanawia mnie taka właśnie konstrukcja językowa: przyszły dzień, tydzień, miesiąc, rok coś tam pokaże. Tak fajnie się mówi: czas pokaże. A co może pokazać ci czas? Widziałeś kiedyś czas? Ja wiele wypiłem, miałem jazdy, ale nawet w największych odlotach nie widziałem czasu. 

   To jest przerzucanie odpowiedzialności za swoje życie na jakiś niedefiniowalny "czas". Bo może boimy się wziąć odpowiedzialności sami za siebie. Za decyzje. Za ich konsekwencje. Może zawsze coś się nie udać. Ale wtedy zostaje furtka: czas pokazał. Nic nie pokazał. Jednak jest łagodniej. To nie ja zawaliłem, to nie moja wina, czas pokazał...

    Dlatego napiszę tak: jeśli mi coś w przyszłym tygodniu nie wyjdzie, nie pójdzie po mojej myśli, to będzie to zwyczajne. Nic się nie stanie. Wstanę, umyję się, zagwiżdżę i podejmę kolejną próbę. W wierszu Stachury było po umyciu się i zagwizdaniu zejście w doliny zaludnione w poszukiwaniu nowej narzeczonej. I nie znalazł jej. Znalazł samobójczą śmierć. To była jego narzeczona, jej szukał. Kilkakrotnie wymienili już śmiertelne pocałunki. Zapoznali się. Spodobali się sobie. I połączyli się. Tylko, że śmierć istnieje nadal. A jego już nie ma. To nie  była uczciwa gra z jej strony. Wiedziała, że nie ryzykuje  niczym, bo jest nieśmiertelna, a on ryzykuje wszystkim co ma. A jednak go przyciągnęła, omamiła. I dlatego gdy coś nie wyjdzie, to właśnie wstanę, umyję się, zagwiżdżę. 
 
I spróbuję ponownie.


czwartek, 24 listopada 2011

Mielec, Rozwadów, Przemyślenia


   Powiedział mi ktoś, że nie da się nabrać na kłamstwa. Ma wbudowany radar je wykrywający. Coś jak nietoperz. A swoją drogą, nie wiedziałem, że nietoperze są tak niesamowicie inteligentne. Naprawdę. Są najbardziej inteligentnymi zwierzakami. One mają radar. Wyposażyła je tak natura. Człowieka wyposażyła w intuicję. Nie każdy umie z niej korzystać. Dla jednych jest darem, dla innych przekleństwem. Chciałbym teraz napisać na blogu o tym kimś. Nie napiszę. Ale ta osoba wie, że o niej piszę. Ten blog to moja walka z ciemną stroną mocy, to moje rozliczenie się z przeszłością, i szansa na przyszłość. Nie mogę mieszać w to innych.

   Powiedziałem kiedyś, pomyśłałem, że nie powinno się oceniać. Bo nie powinno się. Ale bez oceniania nie ma życia. Na ocenianiu jest oparte wszystko. Musimy oceniać by żyć. Bez tego zginiemy. Może nie do końca my. Ale zginie nasz mózg. On inaczej nie umie. Spotykasz kogoś. Oceniasz. A dokładniej: porównujesz. Porównujesz z tym co już znasz. Mózg musi mieć odniesienie. Bez niego jest zerem. Gdy byłaś/byłeś dzieckiem dwuletnim. Ocenialiście? Nie sądzę. Odbieraliście świat takim, jakim był. Były to przecudowne lata. Pierwsze lata na świecie. Dopiero później wczytali nam porównania i oceny. To jest dobre, to jest złe. Zaczęlismy wartościować. I zaczęło się piekło. Ktoś jest ładniejszy? Cierpię. Ktoś ma więcej kasy? Cierpię. Ktoś jest według mnie szczęśliwy? Cierpię. Cierpię bo się porównuję. 

   I ja teraz cierpię. Bo porównuję się z innymi. Ludzie w moim wieku mają już wszystko poukładane. Mają rodziny, pieniądze, samochody. A ja co mam? Nie mam nic. Nie mam pieniędzy, nie mam bogoactwa, domu nawet nie mam. Znałem też wielu ludzi, którzy mieli to wszystko, czego ja teraz nie mam. I czy byli szczęśliwi? Nie. Nie byli. Słyszałem słowa: charowałem dzień i noc, zapieprzałem jak mogłem i co? Żona odeszła. Miała wszystko. Dlaczego? Dlaczego odeszła, skoro miała wszystko. Dlatego odeszła, że nie było szczerości, prawdy. Ona oszukiwała ciebie, a ty ją. Oboje wiedzieliście, że udajecie. Że prowadzi to do rozstania. Wiedzieliście, ale pozwoliliście temu biec dalej.Tak było na ten moment wygodniej. Strach rządził.

   Nie chcę już cierpieć i nie będę. Tym blogiem rozliczam się z przeszłością. Była. Minęła. Świat mimo wszystkich jego wad jest wspaniały. Wady sami mu przypisujemy. On jest taki jak ma być. 

   Dzisiaj zewsząd atakują nas Queen'em. Fredkiem. I mają rację. Tylko czy wiedzą o czym piszą? Dla mnie był genialny. Są jakieś plebiscyty urządzane. Głosowania, która piosenka była najlepsza. Porównania. Powiem, że ta była najlepsza, tym samym inną spuszczam w dół. Wszystkie były najlepsze. Bo każda była inna. Każda coś niosła. W czym na przykład genialny utwór "the show must go on" jest lepszy od równie genialnej "bohemian rhapsody"? W niczym. Nie można ich porównać. Sam początek pierwszego wymiata: "empty spaces - what are we living for". No właśnie. Pytania takie zadawali filozofowie wielcy. I nie znaleźli na nie odpowiedzi. I nie znajdą. Bo na całe szczęście odpowiedzi na nie nie ma. Gdyby była, wszystko stałoby się proste, jasne i pewne. Tego chcecie? A gdzie niepewność? To ona nadaje życiu sens. To ona czyni go pięknym. Żyjcie, planujcie, realizujcie. Ale tak naprawdę, to nieprzewidywalność nadaje sens wszystkiemu.



środa, 23 listopada 2011

Boję się


   Boję się pisać tego posta. Boję się, bo czuję, że głód alkoholowy daje o sobie znać. Mam mnóstwo problemów. Życiowych, finansowych. Byłem kiedyś tam cały w niebiosach, bo wydawało mi się, że pokonałem to moje pieprzone, wódczane życie. Jednak nie. Jednak daje o sobie znać. Nienawidzę go. Mam teraz zajebistą ochotę pójść do sklepu i kupić sobie wódkę. Nie pójdę. Nie pójdę po śmierć...


wtorek, 22 listopada 2011

Czas


   Dzisiaj córeczki śpią u mnie. Odrobiłem z nimi zadania. Przygotowaliśmy razem obiad i kolację. Fajnie i miło. Tak bardzo chciałbym cofnąć czas.... Nie potrafię. A właściwie co to by być miało, to cofanie czasu? Cofnięcie i przeżywanie tego na nowo? To bez sensu. Myślę, że jak ktoś mówi o cofnięciu czasu ma na myśli powrót do jakiejś sytuacji, zdarzenia  z przeszłości i postąpieniu wtedy inaczej. Wtedy postąpiło się źle, cofamy czas i naprawiamy. Niestety tak nie można. A może stety?

   Dobrze, że tak nie można. Byłoby to łatwe, proste i przyjemne. Coś spieprzyliśmy w życiu? Nie ma sprawy. Cofamy się w czasie i postępujemy inaczej. Radość i gorycz sprawiają, że życie  jest niepowtarzalne. Niesamowite. Niepojęte. I dlatego jest piękne. Dlatego tak pociąga swą tajemniczością. Zawsze masz wybór. Zrobisz coś, a konsekwencje nadejdą. Zawsze. Upomną się. I to jest sedno życia. Czasu nie cofniesz. Nie cofniesz czynów, słów, zachowań. Ale Bóg tak pokierował tym wszystkim, że zawsze daje ci szansę. Zawsze. Czy ją wykorzystasz?

   Ja staram się teraz robić wszystko, aby wykorzystać daną mi od Boga szansę. Szansę na szczerość, na prawdę, na MIŁOŚĆ. Miłość jest wszystkim. Bez niej wszystko jest puste, powierzchowne, sztuczne, udawane. Tylko dlaczego tak trudno się do tego przyznać? Że bez miłości nie ma nas...


poniedziałek, 21 listopada 2011

GPS


   GPS. Fajne urządzenie. Fajnie ktoś pomyślał o tym wszystkim. Ma nas prowadzić, wskazywać drogę na ekranie, podpowiadać. Jak w życiu. Gdy się czasami w nim zagubimy, potrzebujemy podpowiedzi, wskazówek: co robić dalej, dokąd pójść, czym się kierować, co jest ważne. Możemy wtedy skorzystać z rad innych ludzi. Oczywiście, że będą nam życzyć dobrze. Bardzo dobrze. I dzięki im wielkie za to. Ale jeśli nie skorzystamy z ich rad? Popełnimy kolejny błąd. Może i ponownie ten sam błąd. Czego wtedy możemy się spodziewać? W najlepszym razie braku komentarza. A jeśli już skomentują? To na zasadzie: a nie mówiłem?, jak grochem o ścianę, i tak zrobi swoje, szkoda słów....itp.

   I tutaj ukazuje się przewaga GPS-a. A dokładniej, oprogramowania autonawigacji. Ludzie, którzy pisali to oprogramowanie wiedzieli, że człowiek jest tylko człowiekiem. Chociaż ma jasne wskazówki, to i tak czasami zabłądzi. Urządzenie mówi mu, że za 200 metrów ma skręcić w prawo, ale on w tym czasie podziwia widoki po lewej i przejeżdża za daleko. I co wtedy słyszymy z głośnika? Raczej nie to: a nie mówiłem? szkoda do ciebie mówić matole, i tak zrobisz swoje, mam już dość, radź sobie sam, przecież mówiłem wyraźnie: skręć w prawo, a ty miałeś to w dupie, daj mi spokój, nie odzywam się już do ciebie.

   Usłyszymy spokojny głos: jesteś poza trasą, nowa będzie lepsza. Niesamowite. Czyli zabłądzenie to nie koniec świata. Zabłądziłem, ale nowa droga może okazać się lepszą. Nic się nie stało. Wszystko przede mną. 

   Piłeś? Piłaś? Nie ma to znaczenia. To tylko zjechanie z trasy. Nowa będzie lepsza. Nowe życie będzie lepsze.Wierzę w Ciebie.  Kimkolwiek jesteś.


niedziela, 20 listopada 2011

Koncentracja


   Koncentrować można się świadomie na czymś. Na czynności, którą aktualnie wykonujemy. To jest fajne, bo wtedy jesteśmy tylko my i ta czynność. Nie ma świata poza tym. Mieliście tak kiedyś? Wtedy była kwintesencja życia. Wtedy była uważność. Wtedy byliście naprawdę. Można koncentrować się też na tym, co ma być za chwilę. Uczą się tego zawodowi sportowcy. Wyłączają się. Wizualizują. To wszystko jest do wyuczenia. Wytrenowania. Ale jest też koncentracja inna. Nie wiem jak działa. Nie wiem na czym polega. Sami ją programujemy nie wiedząc nawet o tym. Ale mózg doskonale wie o co  chodzi. I działa dokładnie tak, aby nas zadowolić. Pomaga nam. Dlaczego o tym piszę? A dlatego, że zdarzyło mi się coś takiego już chyba z pierdylion razy i dlatego nie może być to przypadkiem. Przesadzam? Nie sądzę.

   Gdy byłem już zdecydowany na zakup nowego samochodu (było to trochę lat wcześniej, teraz nie stać mnie na dobry rower :)) ), to gdy jechałem przez miasto, sam nie wiem jakim cudem nagle widziałem dużo samochodów tej właśnie, wybranej przeze mnie marki, tego modelu. Wcześniej nie zwracałem na nie uwagi. Gdy miałem w planach kupić inny motor (były takie czasy...ech...) to dziwnym trafem jak spod ziemi wyrastały Suzuki Bandit. A jeśli czytają to kobiety, to przypomnijcie sobie: gdy byłyście w ciąży...to czy przypadkiem nie zauważałyście nagle więcej kobiet w ciąży na ulicy? Ciąża to przykład dosadny. Może nim być podobny fason ciucha, torebki, fryzury. To zawsze działa.

    Dzisiaj przeczytałem w necie takie zdanie: "Nie zapomnę artykułu, w którym było napisane o kimś: skończył jak większość alkoholików, zapił się na śmierć..."
Kiedyś tam, nie zwróciłbym na takie zdanie uwagi. A teraz dało mi bardzo wiele do myślenia. Ja tylko je przeczytałem. Ale to mózg podświadomie odpalił mi światełko z napisem: ważne! Podświadoma koncentracja na tym co ważne. Co ważne dla alkoholika. Samoobrona mózgu. Bo gdy ja się zapiję, to i mózg tego nie przeżyje. Niesamowite jak to wszystko działa.

   Abstrahując teraz od powodów, dla których to zdanie tak mnie poruszyło, chcę napisać coś o jego treści. Otóż absolutnie się z nią nie zgadzam. Ja nie prowadziłem badań, jaki procent alkoholików zapija się na śmierć. Wierzę jednak w to co powiedział kiedyś prof. Osiatyński. Powiedział, że tylko ok. 3-5 % alkoholików kończy na ulicy, w brudzie, smrodzie i ubóstwie. To prawda. Ale właśnie przez te kilka procent powstał społeczny "wzorzec" alkoholika. A dlaczego tak mało zapija się na śmierć? Otóż dlatego, że pozostali nie dożyją momentu zapicia się na śmierć. Bo wcześniej zejdą na zawał serca, na wylew, zginą w wypadku, zabiją się sami. Wtedy nikt tego nie wiąże z alkoholem. A za całokształt robią ci nieszczęśnicy z ulicy.

   Byłem na detoksie z leków. Byłem na siedmiotygodniowej terapii w Rozwadowie. Teraz jestem trzeźwy. Ten blog też, w jakimś podświadomym sensie, jest formą terapii. A wszystko po to, aby nie dołączyć do tych 3-5 %. Nie jest czasami łatwo. Ale nikt nie obiecywał, że będzie. Łatwym wydawało się wszystko po wypiciu. Nie chcę już tej pijanej łatwości. Po stokroć wolę trzeźwą trudność. Czego i Wam życzę.


sobota, 19 listopada 2011

Feedback


   Przeczytałem ostatnio zdanie, które bardzo mi się spodobało. Mniejsza teraz o to gdzie je przeczytałem, nie ma to tutaj znaczenia. Brzmiało tak: "A tak poważnie, to poprawiłeś mi humor. Tym, że jesteś...I tym, że jesteś, jaki jesteś..". Jest wyrwane z kontekstu, ale zawiera niesamowicie ważną rzecz. Na terapiach określa się to jako informację zwrotną, gdzie indziej mówi się na to feedback. Każdy z nas codziennie bombardowany jest informacjami zwrotnymi. Niektóre są bezpośrednie, widoczne, innych nawet nie zauważmy. Ta informacja jest jednak wyjątkowo ważna. Nie mówi ona: poprawiłeś mi humor, bo byłeś wesoły, dowcipny, zabawny, poważny. Takie informacje są na tu i teraz. Tak, czasami jesteś wesoły, czasami dowcipny, czasami poważny. Ta informacja mówi coś więcej. Że jest ok, gdy jesteś jaki jesteś. Gdy byłeś wtedy w zgodzie ze sobą to chwała Bogu. Ale gdy udawałeś tylko kogoś? W takim przypadku to masakra.

   Dostaję wtedy informację, że ktoś lubi jak nie jestem sobą. Lubi mój wizerunek, który pokazuję na zewnątrz. I co teraz? Brnąć w to i udawać dalej by zyskać akceptację, czy przerwać to i przyznać się, że to była poza. Oczywiście, że lepiej przerwać. Tylko, że  łatwo jest to napisać lub poradzić komuś. Gorzej z wykonaniem.

   Pijąc sam nie wiedziałem kiedy jestem sobą, a kiedy nie. Czy w ogóle byłem w tym czasie kiedykolwiek sobą? Nie wiem. Udawanie przed innymi i okłamywanie ich to chleb powszedni alkoholika. Ile ja historii słyszałem o tym jak można kombinować aby się napić. Ile ja historii sam stwarzałem, aby mieć komfort niby "legalnego" picia. Jasne, że pojawiał się później wstyd. Pogarda dla siebie. Patrzyłem w lustro i z czasem widziałem, że muszę coraz bardziej udawać. To było przerażające. Ale wtedy było na to lekarstwo. Nie muszę pisać jakie. Po podaniu lekarstwa poprawy były coraz krótsze, więc trzeba było zwiększać częstotliwość dawek. Klasyka. Błędne, pijane koło.

   Dlatego tak ważną, fundamentalną wręcz sprawą dla alkoholika jest: nigdy więcej nie udawać. Nigdy. Będzie bolało. Zajebiście będzie bolało. Ma boleć. Tak ma być. To jest dobre.  Z czasem ten ból staje się do zniesienia. Z czasem prawie się go nie czuje. Później zanika. I pojawia się kojąca zgoda na siebie...



piątek, 18 listopada 2011

Entuzjazm


   Entuzjazm jest niesamowity. Zwłaszcza gdy przyglądnąć mu się z boku. Czym właściwie jest ten cały entuzjazm? Za słownikiem Kopalińskiego to: zapał, uniesienie, zachwyt, uwielbienie. Hmm... Cztery w jednym. Ale w takim razie czym jest zapał? Czym uniesienie? Czym.... Dobra. Nie drążę dalej, bo zaraz dojdę do jakichś pytań o naturę bytu, albo jeszcze głębiej, a nie o tym ma być ten post. To innym razem. Żartowałem. Chociaż...kto wie?

   Dlaczego akurat o tym dzisiaj? Bo przypomniała mi się sytuacja z mojego pobytu na detoksie w Warszawie. Byłem tam przez miesiąc. Obeznani w temacie czytelnicy już pewno się domyślają, że nie był to detoks z alkoholu. I mają rację. Był to detoks z benzodiazepin. O tym dlaczego się na nim znalazłem napiszę przy innej okazji. A sytuacja była tam taka, że przy Instytucie Psychiatrii i Neurologii gdzie sobie pomieszkiwałem jest Ośrodek Terapii Uzależnień. Mówili na niego "biały domek". Bo faktycznie na biało był pomalowany. I w tym domku odbywały się mityngi AA. Na nich właśnie spotkałem "entuzjastę".

   Był to gość lat około 35. Alkoholik. I niesamowicie podkręcony tym, że nie pił już wtedy, o ile pamiętam, od ośmiu miesięcy. Był pewien na sto procent, że już nigdy nie będzie pił. Dziwił się, że niektórzy mogli zapić po latach trzeźwości. I rzecz jasna miał pomysły jak temu zaradzić.

   Oczywiście należy zmienić formę prowadzenia mityngów. To bez sensu, żeby za każdym razem tracić czas na czytanie po raz tysięczny kroków i tradycji. Każdy przecież zna to na pamięć. To pewne, że jak ktoś nie pije kilka lat, przychodzi na mityngi i za każdym razem jest to samo, to w końcu musi mu się to znudzić i  przestanie przychodzić. I zapije. Dlatego zamiast utartych schematów trzeba wprowadzić zmiany. Nie może być tak, że jak ktoś coś powie, to nie powinno się tego komentować, zadawać mu pytań. No jak nie, jak właśnie że tak! Trzeba zadawać pytania. Mało tego. Dobrze byłoby, żeby była dyskusja, na której każdy może podać sposoby jakie jemu pomagają w utrzymaniu trzeźwości. I jeszcze wiele innych niesamowitych, genialnych innowacji. Niesamowity entuzjazm neofity.

   Życzę mu jak najlepiej. Ale chyba tych pomysłów nie wdrożył, bo AA działa nadal jak działało. Przychodzą ludzie, odchodzą. Jednym pomaga, innym nie. Po prostu życie.
  
Entuzjastycznie nastawiony młody człowiek, który właśnie ukończył kurs hydraulika, został zaprowadzony nad wodospad Niagara. Podumał nad nim chwilę i rzekł: Myślę, że potrafię to naprawić.

Niektóre rzeczy najlepiej zostawić w spokoju.
                                                                                                                                   Anthony de Mello                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                          

czwartek, 17 listopada 2011

Odliczanie


   Często słyszałem takie zdanie: nie piję już od iluś tam dni, tygodni, miesięcy. Zawsze mnie dziwiło, po co trzeźwiejący alkoholicy prowadzą takie statystyki. Rozumiem radość  z niepicia. Ale już nie do końca rozumiem cel odliczania trzeźwych dni. Odbieram to jako przejaw niepewności podjętej decyzji. Jeśli alkoholik przeszedł terapię, chodzi na mityngi, na pewno też nie jedno na temat swojej choroby przeczytał, stara się realizować program dwunastu kroków, to przecież wie czym mu grozi  wypicie alkoholu. I skoro podjął decyzję, wybrał trzeźwość, to musi być to decyzja na całe życie. Inaczej nie miałoby to żadnego sensu.

   Odliczanie dni miałoby jakieś uzasadnienie, gdyby ktoś postanowił nie pić przez najbliższe, powiedzmy, dwa lata. Wtedy ok. Ma przed sobą 730 dni trzeźwości. I gdy powie: nie piję już 400 dni, to nie wiem co go bardziej cieszy. Czy przeżyte w trzeźwości dni, czy perspektywa napicia się już za 330 dni. Obawiam się, że to drugie. Na zasadzie "centymetra" w wojsku. Gdyby do wojska szło się dawniej nie na dwa lata, ale na służbę do końca życia, to przecież "stare wojsko" nie kupowałoby centymetrów krawieckich do odcinania dni. Koniec. Jestem w wojsku do końca życia, nie ma odwrotu. To po kiego mam liczyć dni?

   Tak samo w przypadku alkoholu. Piłem. Zmarnowałem dotychczasowe życie. Straciłem co miałem do stracenia. Koniec. Teraz  postanowiłem nie pić. Nie ma odwrotu. To po kiego mam liczyć dni? No chyba, że jednak to postanowienie o trzeźwości do końca życia to były tylko słowa. I nie postanowiło tego serce, a jedynie jeszcze nie do końca wytrzeźwiały mózg złożył kolejną obietnicę. A co mu tam? Już tyle się ich po pijaku naskładał. Jedna mniej, jedna więcej, świat się nie zawali. A gdy się jednak zawali? Przynajmniej będę wiedział po ilu dokładnie dniach. I rozpocznę następne odliczanie...

   Każdy ma swoje metody. Co dla niego działa, nie musi działać dla innych. Kto chce niech liczy dni. A nawet godziny, będzie ich 24 razy więcej.

   Ja w każdym razie dni liczył nie będę. Będę liczył na siebie. I na tych, którzy zechcą mi pomóc gdy będzie ciężko.




środa, 16 listopada 2011

Kropka


   Phil Bosmans ma rację pisząc, że po każdym dniu trzeba postawić kropkę, odwrócić kartkę i zaczynać na nowo. Ja chcę w tej chwili postawić kropkę i zacząć na nowo. Tylko, że moja kropka nie będzie kończyć kartki. Nie będzie to nawet koniec rozdziału. Muszę postawić ją na końcu opasłej księgi. Pisałem ją przez wiele lat. Czterdziestoprocentowym atramentem.

   Pijane kartki, akapity, rozdziały. I napisałem dzieło życia. Jego wydanie było bardzo drogie. Kosztowało mnie wszystko. Dom, pieniądze. Pod koniec pisania nawet się zadłużyłem, aby dokończyć najbardziej dramatyczne rozdziały. I co? I jakoś cholera nikt nie chce teraz kupić tego gniota. Gdyby były to tylko moje straty materialne...Dobra. Stawiam kropkę. Odwracam kartkę. Domy, samochody, pieniądze. One nie pamiętają. Nie mają uczuć.

   Ale za tym pieprzonym pisaniem kryją się dramaty moich Najbliższych. Symboliczna kropka niczego tu nie załatwi. Ale STAWIAM JĄ!

   Co będzie po jej postawieniu i odwróceniu kartki? Nie wiem. Wiem jednak jedno: zacznie się moje życie po piciu...