poniedziałek, 20 lutego 2012

Świadectwo

   Zrobiłem sobie tygodniową przerwę w pisaniu. Nie dlatego, że mi się nie chciało pisać. Musiałem sobie poukładać pewne rzeczy, uporządkować myśli. Przez ten tydzień wydarzyło się bardzo wiele. Nie ma jednak na zewnątrz żadnych oznak tego co zaszło. Bo wszystko co działo się w tym tygodniu było we mnie.

   Drugi z dwunastu kroków AA mówi: "uwierzyliśmy, że Siła Wyższa od nas samych może przywrócić nam zdrowie". Zgadzam się z tym i wierzę w to. Ostatni tydzień w tym właśnie mnie utwierdził. Nie mam jednak na myśli zdrowia fizycznego, co zdaje się na pierwszy rzut oka sugerować ten tekst. Bo nie o takie zdrowie w nim chodzi. W oryginale na końcu zdania jest użyte słowo "sanity". Siła Wyższa może nam więc przywrócić zdrowie psychiczne, trzeźwość umysłu, zdrowy rozsądek. I przywróci je każdemu, kto ją o to poprosi. Nie wyleczy jednak nikogo z marskości wątroby czy innych dolegliwości fizycznych spowodowanych przez alkohol.

   To dla mnie bardzo ważny post. Najważniejszy spośród wszystkich jakie do tej pory napisałem. To moje ŚWIADECTWO. Jest nim w pewnym sensie cały ten blog.

   Moją Siłą Wyższą jest Jezus. Jest nią Bóg. Zaufałem Mu. Powierzyłem Mu swoje zycie.

   Nie mam najmniejszych wątpliwości, że sam nie dałbym rady. Próbowałem już  wiele razy i zawsze kończyło się to porażką. Bo nie mogło się inaczej skończyć. Miewałem chwile, w których wydawało mi się, że już jestem blisko Niego. Ale zawsze gdzieś tam jeszcze czaiły się wątpliwości. Jeszcze zostawała jakaś luka w tym wszystkim. Teraz już jej nie ma. Wiem, że to jak postępowałem dawniej, zostało mi darowane. Zostało wymazane przez Jego śmierć na krzyżu. Jak mógłbym Go teraz zawieść?

   W mym dawnym życiu zawiodłem wiele osób, znajomych. Okłamywałem, oszukiwałem. Później unikałem ich, bo było mi wstyd się przyznać, spojrzeć im w oczy. Chociaż nic wielkiego dla mnie nie zrobili, nic im nie zawdzięczałem, to i tak było mi z tym źle.

   Skoro było mi tak ciężko żyć z poczuciem winy wobec ludzi, którzy nic dla mnie nie zrobili, to jak mógłbym teraz oszukać kogoś, kto poświęcił dla mnie swoje życie? Jak mógłbym oszukać Jezusa? Umarł za mnie, odpuścił mi grzechy, dał mi nowe życie, a ja znowu sięgnę po alkohol.  Nazajutrz wytrzeźwieję i co wtedy?  Przed Nim się nie ukryję. To nie znajomy, którego mogę unikać. I co Mu wtedy powiem? Słuchaj Jezu. Wiem, że przeszedłeś tak wielkie męki, poświęciłeś dla mnie życie. Sorry, ale wypiłem wczoraj. Jakoś tak głupio wyszło. Mógłbyś jeszcze raz dać się biczować, poniżać i ukrzyżować za mnie bo ja miałem chwilę słabości?

   Jeśli ktoś czytając tego posta pomyśli sobie, że piszę jak nawiedzony, jego prawo. Nie interesuje mnie to. Napisałem tutaj szczerą prawdę. To co myślę i czuję. I jest mi z tym dobrze.

   Jak potoczy się moje życie dalej? Nie wiem. Ale wiem, że nie jestem już w nim sam.
  

 

poniedziałek, 13 lutego 2012

Lekcje

   Przemija dół weekendowy. Już jest ok. Robię swoje. Ale tak sobie myślę czasami, jakby to było gdybym po terapii wrócił do swojego domu. Do żony, do córek. Do pracy. A ja wróciłem do samotności. I tak się sobie dziwię, że nie jestem jeszcze na nawrotach. Bo samotność dokucza zawsze. Ale szczególnie daje w łeb człowiekowi na zakręcie. Gdy jak tlenu pragnie drugiej osoby. Bliskości. Wsparcia. U mnie pojawiły się już pierwsze nadzieje na lepsze jutro. Nie chcę zapeszać. Napiszę jak się ziszczą. Ale pomógł mi w tym były alkoholik. Sam przez podobne gówno przeszedł i rozumie. Pomaga.

   Sam się sobie dziwię, co mnie tak ciągnie na AA. Kiedyś wyśmiałbym takie rzeczy. A teraz nie mogę się doczekać kolejnego spotaknia na grupie. Bo jestem tam wśród "swoich". Nikt mnie nie ocenia, sam mogę o wszystkim powiedzieć. To niby niewiele. A z drugiej strony tak bardzo wiele. Udawałem w trakcie picia kogoś kim nie byłem. A tutaj tego wreszcie nie muszę robić. Akceptują mnie takim, jakim jestem. I ja ich akceptuję. Rozumiem.

   Czy nadejdą jeszcze kolejne doły? Nie wiem. Być może. Przyjmę je z pokorą. Bo wiem, że przeminą. Wszystko przemija. I to jest fajne. Gdyby dopadł mnie dół, a miałbym alkohol pod ręką, to naprawdę nie wiem jak by się to skończyło. Może walnąłbym połówkę i pod wpływem strzeliłbym sobie w łeb. Chociaż teraz nie mam czym sobie strzelić. Kiedyś miałem w domu broń. Myśliwską. Dubeltówki, sztucery. Miałem też pistolet. Ale posprzedawałem to dawno. Nie mam juz pozwolenia na broń. I całe szczęście.

   Życie mimo wszystko jest piękne. A gdy ma się przewalone, to docenia się wszystkie jego aspekty. Smakuje się go. To co kiedyś byłoby dla mnie codziennością, teraz jest dla mnie luksusem. Doceniam lekcję. Doceniam naukę z niej płynącą. Boli ta szkoła życia, ale jestem za nią wdzięczny.



niedziela, 12 lutego 2012

Nie poddam się

   Jestem dzisiaj z Córeczkami. Starsza przygotowuje obiad, młodsza ogląda sobie jakieś tam bajki. Są obok mnie. Ja jestem z nimi. To daje siłę. Daje wiarę. Jeszcze raz dzięki "anonimowemu". Ma rację. Kasa to nic. Raz się ją ma, raz nie. Ja miałem wielką, a teraz jestem pusty i z długami na dodatek. Ale naprawdę jego komentarz utwierdził mnie w tym, że najważniejsza jest rodzina. Wiem to, wiedziałem wcześniej. Ale jak napisze ktoś o tym samym, ktoś kto jest w podobnej sytuacji, to daje to kopa. Do życia. Do walki.

   Dzisiaj odeszła z tego świata Whitney. Miała wszystko. Miała miliony dolarów. Ale nie poradziła sobie sama ze sobą. Leczyła się w jakichś tam klinikach. Z tego co się domyślam, to były to kliniki wypasione do bólu. Nastawione na zysk, a nie na leczenie. Pewno było jej tam dobrze, miała dostęp do wszystkiego. Może właśnie dlatego, że było tam za dobrze, terapia nic jej nie dała. Mi terapia dała bardzo wiele. Byłem odcięty od świata. Zero telewizji. Zero netu. Zero komórek. Gdy dowiedziałem się jakie tam warunki obowiązują, to jechać nie chciałem. A później dziękowałem Bogu, że tam się znalazłem. Odcięcie od świata, praca (sprzątanie "rejonów"), wyciszenie. Rozmowy z terapeutami. Sprowadzały na glebę. Do bólu pokazywały jak sam siebie oszukiwałem dawniej. Zajebczo bolało. I tak miało być.

   Jeszcze raz dzięki za komentarze.


Dzięki

   Dzięki za komentarze, dzięki za maile. Na komentarze nie odpowiadam na blogu, taką przyjąłem zasadę. Komentarze są Wasze. Na maile odpowiadam zawsze. Ale mam zamiar podpiąć pod bloga forum. Zobaczymy co z tego wyniknie.

   A na ten moment dzięki za reakcję na wcześniejszego posta. Komentarze dały do myślenia. Maile też.
Napisałem w nim to co myślałem. To co we mnie wtedy siedziało. Pamiętam z terapii takie narzędzie jak "dzienniczek uczuć". Na terapii musiał być prowadzony na bieżąco, codziennie czytany na "społeczności". W pierwszych dniach pobytu w ośrodku smiać mi się z tego chciało. Jak można pisać i czytać co czułem, co myślałem, jakie uczucia temu towarzyszyły. Było to przeze mnie odbierane jako ekshibicjonyzm uczuciowy. Moje uczucia są moje. Po co mam się dzielić nimi z grupą, z obcymi ludźmi. Zrozumiałem i pojąłem wartość tego narzędzia dopiero pod koniec terapii. I wtedy dopiero zacząłem pisać to co naprawdę czuję. I było ok. Przeczytałem na społeczności to co czułem, to co mnie wnerwiało, to co mnie cieszyło danego dnia. Nikt tego nie komentował. Nie oceniał. Było to tylko dla mnie. Pomagało.

   I teraz wrócę do poprzedniego posta. Napisałem w nim jak się czuję. Co myślę. Szczerość wobec siebie to podstawa wszystkiego. Bez niej nic nie da się zrobić.. Napisałem, że mam ochotę na samobója.

   Wiecie co? Jestem już w tym temacie od dawna. Mam kontakty z byłymi alkoholikami, z trzeźwiejącymi ludźmi. I z kim nie porozmawiam, to każdy miał taki moment w swoim życiu, że już nie wyrobi. Że już ma dosyć. Że chce zejść z tego świata. Ale nie zeszli. I ja nie zejdę. Walczę. Nie mam zamiaru się poddać. Tak jak napisał anonimowy w komentarzu: przegrana bitwa to jeszcze nie cała wojna. I ja kiedyś napisałem, że przegrana runda, to nie cała walka. Nie zejdę z ringu życia na własne życzenie.

    Pisząc o poszukiwaniu pracy, o tym, że trudno ją znaleźć miałem na myśli to, że trudno liczyć na dawnych znajomych. Poodwracali się. Kiedyś byli zajebiści. A teraz....Nie dziwi mnie to. Rozumiem. Rozumiem, ale boli.

   Ok. Tyle na ten moment. Do następnego.


piątek, 10 lutego 2012

Mam dość

   Mam doła. Totalnego. Mam dosyć wszystkiego. Jestem bardzo blisko "samobója". Ten post jest szczery do bólu.

   Czuję się jak więzień wypuszczony na wolność. Jak więzień wypuszczony z Shawshank. Nie potrafię się odnależć w życiu trzeźwym. Gdziekolwiek zwracam się o pracę, to odbijam się od muru. Muru obojętności.

   Ja tą pracę znajdę. Wcześniej czy później.

  Samobója walnąłbym już dawno. Gdyby  nie moje Córeczki. Gdyby nie moja Żona. Kocham je. Zawalczę.

   Tak łatwo się zabić. Zostawić wszystko innym.

   Tyle w temacie.


czwartek, 9 lutego 2012

Nic dwa razy się nie zdarza

   Dzisiaj pogrzeb Pani Wisławy. Pięknie żyła. Spokojnie odeszła.

  A my pozostajemy. Na razie. Ze swoimi problemami. Sprawami. Z tym wszystkim, co zaprząta nam na codzień głowę. I co wydaje nam się najważniejsze na tym świecie. I tak jest. To co nas dotyczy jest najważniejsze. Ale tylko dla nas. Bo obok nas, na tej śmiesznej, ziemskiej kulce, żyje jeszcze kilka miliardów osobowości. I każda z nich ma swoje sprawy, swoje problemy, które dla niej są najważniejsze. Są najważniejsze do momentu odejścia. Bo później znikamy. I jakoś świat się nie rozpada, nie zawala, nie ginie. Toczy się dalej, pomimo tego, że umarł jego pępek. Jak to? Można żyć bez pępka? A można.

   Kiedyś miałem wrażenie, że świat toczy się wokół mnie. Nie uważałem się za jego pępek, ale skoro takie określenie się przyjęło, to będę się go trzymał. Niech będzie więc, że sądziłem, że jestem pępkiem  wszechświata. Ja wiem wszystko lepiej. Jestem obok. Patrzę sobie z góry.

   Dobrze, że zostałem sprowadzony na glebę w momencie, gdy jeszcze mogę coś w swym życiu zmienić. W moim do niego podejściu. A że sprowadziła mnie do właściwiego poziomu wóda? No cóż. Widocznie tak miało być w moim przypadku. Komuś innemu życie pokaże co jest w nim ważne jakieś nieszczęście, tragedia, może śmierć kogoś bliskiego. Oby wtedy zauważył ten moment. Nie przegapił go.

   Dlatego warto wejrzeć w siebie, gdy jest jeszcze wszystko dobrze. Zastanowić się. Pomyśleć. Ja tego nie zrobiłem. Teraz za to płacę. Nie ma w tym życiu nic za darmo. To sprawdza się zawsze. I dziękuję życiu za lekcję jaką dostałem. Wierzę w to, że odrobię ją bardzo dobrze. Bo jeśli tego nie zrobię, to będę cierpiał jeszcze bardziej. Nie napiszę tak genialnego dzieła jak Proust, ale jego tytuł będzie już do końca ze mną. Nie chcę już nigdy więcej doświadczyć, co czuje się, będąc "w poszukiwaniu straconego czasu".

   Czasu straconego nie wrócimy. Zdarzeń i słów wypowiedzianych nie cofniemy. Dlatego zastanówmy się, zanim coś zrobimy, zanim jakieś słowa wypowiemy. Być może przegapimy wówczas coś. Po co później to naprawiać? Lepiej być uważnym i tego nie psuć. Druga okazja może nam już nie być dana.

    Bo miała rację Pani Wisława...."nic dwa razy się nie zdarza".


Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.

Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata,
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.

Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.

Wczoraj, kiedy twoje imię
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było, jakby róża
przez otwarte wpadła okno.

Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?

Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś - a więc musisz minąć.
Miniesz - a więc to jest piękne.

Uśmiechnięci, współobjęci
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody.


 

sobota, 4 lutego 2012

Pogoda ducha

   Byłem dzisiaj rano na grupie AA. Ciekawy temat się pojawił. Była mowa o Sile Wyższej. Dla kogoś może być nią Bóg. To prywatna sprawa każdego. Odnosząc to do siebie, zdałem sobie sprawę jaki błąd popełniałem dawniej. Bo nie było u mnie tak, że ja odwróciłem się od Boga, że przestałem wierzyć. Często prosiłem Go o różne rzeczy. O pomoc. Wówczas jednak nie docierało do mnie to, że On mi tej pomocy stara się udzielić, daje mi znaki. Tylko, że ja nie potrafiłem ich odczytać i z nich skorzystać.

   Byłem jak ten facet ze znanej historyjki. Jest wielka powódź, on wyszedł na dach swojego domu i prosi Boga o ratunek. Podpływają do niego pontonem, ale on nie wsiada. Bo wierzy, że Bóg go uratuje. Podpływają strażacy amfibią, a on dalej czeka i wzywa Boga. W końcu nadlatuje helikopter, a on dalej liczy na cud i wierzy, że Bóg mu pomoże. W końcu woda wzbiera jeszcze bardziej i facet się topi. Staje u bram nieba. Z wyrzutami dlaczego Bóg go nie uratował. A Bóg mu na to: podesłałem ci ponton, amfibię, nawet helikopter. Co więcej mogłem zrobić?

   Byłem taki sam. Miałem różne okazje. Sytuacje, rozmowy. Jednak nie potrafiłem w nich odnaleźć wciągniętej do mnie ręki Boga. Nie potrafiłem, bo tkwiłem w swoim pijanym myśleniu, że ma się stać jakiś cud. Nie dostrzegałem tego, że dostawałem szanse. Teraz widzę to inaczej. Gdy kilka tygodni temu dostałem ulotkę o warsztatach dla alkoholików, mogłem postąpić jak dawniej. Przeglądnąć ją i odłożyć, wciąż czekając na jakiś widoczny znak od mojej Siły Wyższej. A tymczasem to właśnie ta ulotka była tym znakiem, wyciągnięciem do mnie pomocnej dłoni. I pojechałem na te warsztaty. Co mnie tam spotkało opisałem w poprzednich postach. Teraz jestem wdzięczny za ten znak. Za to, że dane mi było go właściwie odczytać i skorzystać z niego.

   Teraz jestem w trudnej sytuacji. Praca, długi i inne problemy. Dawniej pewno prosiłbym Boga jak dziecko prosi Św. Mikołaja o prezenty. Chciałbym aby przyśniły mi się numery lotto, albo może jeszcze lepiej, żeby sfrunał do mnie anioł z walizką pieniędzy. Bo mi jest źle, bo mi dzieje się krzywda, węc niech mi pomoże. Niech rozwiąże moje problemy. Przecież jest wszechmocny.

   Wierzę w to, że mi pomoże. Już mi pomaga. Ale to ja muszę działać, pracować nad sobą. Krok po kroku naprawiać to co zepsułem. Na każdym mityngu AA mówimy "modlitwę o pogodę ducha". Kiedyś była to dla mnie jakaś tam regułka. Dopiero teraz zaczynam rozumieć jej głęboką mądrość. Nie proszę już Boga o cuda. Proszę jedynie, abym umiał postępować zgodnie ze słowami tej modlitwy. Aby dał mi do tego siłę. Niczego więcej nie oczekuję. To wystarczy.

   Człowiek uczy się przez całe życie. Ja uczę się życia na nowo. Moimi nauczycielami są teraz zdarzenia. To co dawniej brałem za zbiegi okoliczności, za przypadki. A przede wszystkim nauczycielami są inni ludzie. Mam tu na myśli zwłaszcza ludzi z gup AA. Innych trzeźwiejących alkoholików. Bo prawdą jest, że gdy uczeń jest gotowy, to nauczyciel się pojawia. Ostatnio moim "nauczycielem" okazał się trzeźwiejący alkoholik ze Śląska. Rozmawiałem z nim, piszemy do siebie maile. On też pisze swojego bloga (zajrzyjcie na zakładkę "warto kliknąć", jest tam do niego link), pisze na forach alkoholowych, gdzie ja tez czasami zaglądam. I kiedyś pomyślałem sobie, że fajnie byłoby go poznać. Miałem zamiar napisać do niego maila. Ale poznałem go w inny sposób. To też dla mnie znak, że Bóg podsuwa mi rozwiązania. Tylko kwestią pozostaje co ja z nimi zrobię.

   Postanowiłem zacząć pisać bloga. Coś mi mówiło, że to będzie dobre. Dla mnie i może inni skorzystają. Pojawiały się komentarze do postów. Czasami maile do mnie od Czytelników. Napisał do mnie kiedyś alkoholik z Niemiec. Mogłem mu nie odpisywać. Ale odpisałem. Pomogłem mu. Póżniej dzwonił do mnie kilka razy. Kiedyś w rozmowie zauważył, że jest ze mną nie najlepiej. Podał mi numer telefonu do swojego znajomego i powiedział, żebym zadzwonił. Że to fajny gość i potrafi człowieka "postawić do pionu". Mogłem sobie odpuścić ten telefon. Ale zadzwoniłem. I już po paru zdaniach okazało się, że jest to właśnie ten alkoholik ze Śląska, blogger, do którego chciałem kiedyś sam napisać. Za dużo tu zbiegów okoliczności, aby mógł być to przypadek. Na każdym etapie robiłem to, co w danym momencie uznawałem za właściwe i doprowadziło mnie to do tego, czego szukałem. Tak właśnie to działa. Robić jak najlepiej swoje i wierzyć, że zgodne to jest z wolą bożą. Proste. Aż zbyt proste się to wydaje.

   Ale żeby tą prostotę dostrzec i zrozumieć musiałem przejść przez piekło, znaleźć się na swoim dnie. I jestem za to wdzięczny. Tak widocznie miało być. A co z tego wyniknie dalej? Nie wiem. Niech się dzieje wola Twoja, a nie moja Panie.

   Znam tą modlitwę na pamięć. I zna ją pewno wielu z Was. Zaufajmy jej.

Boże, użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym,
czego nie mogę zmienić,
odwagi,
abym zmieniał to, co mogę zmienić,
i mądrości,
abym odróżniał jedno od drugiego.


  

środa, 1 lutego 2012

Współuzależnienie

   Będąc na weekendowych warsztatach dla osób uzależnionych, po raz pierwszy w życiu uczestniczyłem w mityngu Al-Anon. Chciałem przekonać się jak to wygląda z pozycji tej "drugiej strony". Osoby współuzależnionej. I przekonałem się.

   Nie mogę napisać, że zrozumiałem, co czuje osoba współuzależniona. Bo tego nie można zrozumieć. To trzeba przeżyć. Być w tym. Dokładnie na tej samej zasadzie nikt nieuzalezniony nigdy nie zrozumie alkoholika. Bo jak człowiek nie mający problemu z alkoholem może zrozumieć kogoś, kto widząc jakie szkody wyrządza piciem sobie i bliskim, to mimo wszystko pije nadal. Obiecuje, okłamuje siebie i innych. Przecież tak naprawdę to i sam alkoholik siebie nie rozumie. Przedziwna to choroba. No ale ja nie o tym miałem pisać.

   Tak. Nie zrozumiałem co czuje ta druga, trzeźwa strona. Ale wysłuchałem wielu wypowiedzi. Obok mnie siedziała moja żona. Widziałem po jej reakcjach, że ona dokładnie rozumie co mówią inne kobiety. Czuje to co one. Tak jak ja na grupie AA wiem co czują inni alkoholicy. Tematem akurat na tym mityngu było uczucie rozpaczy, jakie towarzyszy osobie współuzaleznionej.

   Gdy ja piłem to zdawałem sobie sprawę, że moja żona może być na mnie wściekła, czuć złość, może mieć mnie dosyć, nawet momentami nienawidzieć. Jednak jak wsłuchałem się w wypowiedzi o rozpaczy, dotarło do mnie wiele więcej. Złość, gniew, wściekłość, to normalne. Ale rozpacz to uczucie mroczne. Związane z bezsilnością, beznadzieją. I ja to fundowałem moim bliskim. Nie zdawałem sobie z tego sprawy. Ja sam byłem czasami w ropzaczy, ale ja miałem na to wysokoprocentowe lekarstwo. A one musiały przeżywać to wszystko na trzeźwo.

   Ja nigdy nie używałem przemocy fizycznej wobec najbliższych. Nie robiłem awantur. Nie znikałem z domu. Nie piłem po knajpach, po melinach. Ja zawsze piłem w samotności, w ukryciu. Ale raniłem je tym tak samo. Tylko może wydawało mi się, ża jak nie biję, nie awanturuję się, to taki zły w końcu nie jestem. Takie tam pijane usprawiedliwienia, samouszukiwana. Normalne.

   Nie miałem wcale zamiaru na tym mityngu zabierać głosu. Chciałem tylko posłuchać. Ale pod koniec musiałem coś powiedzieć. I powiedziałem to co napiszę Wam teraz.

   Jestem pełen podziwu i szacunku dla osób współuzależnionych. Że pomimo właśnie ropzaczy, upokorzeń, jednak starają się pomóc alkoholikowi. Że czasami walczą o niego nawet wbrew jego woli. To niesamowite dla mnie. I powiedziałem też, że ja nie wiem jak sam bym się zachował będąc trzeźwym i mając u boku osobę uzależnioną. Czy potrafiłbym uwierzyć w to, że to choroba, a nie wybór. Przecież pije się bo się tego chce. Ja wiem, że tak nie jest. Że nienawidzi się siebie, swego picia, a robi się to nadal. Teraz to wiem. I teraz na pewno walczyłbym i pomagał alkoholiczce czy alkoholikowi. Bo rozumiem tą chorobę, bo sam na nią cierpię. Ale gdybym był "zdrowy" to nie wiem czy potrafiłbym to zrozumieć, zostać z alkoholiczką i pomagać jej. Nie wiem.

   Dlatego raz jeszcze: wielki szacunek i podziw dla Was, którzy nie zostawiliście alkoholików samych i staraliście się im pomóc. Dziękuję Wam w ich imieniu.