piątek, 9 grudnia 2011

Lekcje pokory

   "Bóg kalkuluje tak, że nic nie idzie na marne. Nawet porażka jest dla nas lekcją pokory - bolesną, lecz zapewne potrzebną.     
   Bill W.


   Decyzję o podjęciu terapii w ośrodku stacjonarnym podjąłem o wiele hektolitrów alkoholu za późno. Gdy straciłem już wszystko co stracić mogłem. Oprócz życia. I sam się sobie dziwię, ale również oprócz zdrowia. Widocznie Ktoś czuwał nade mną i uznał, że zdrowie będzie mi potrzebne, abym mógł ponaprawiać, na ile będę w stanie, to co zepsułem. Dzisiaj mam przekonanie graniczące z pewnością, że gdybym zdecydował się na terapię wcześniej, byłbym teraz w o niebo lepszej sytuacji niż jestem. Porażki, jakich doznawałem były dla mnie jedną wielką lekcją pokory. Popełniłem wiele błędów. Ale wtedy to przecież ja "wiedziałem" lepiej.

   Wiedziałem na przykład, że terapia nie jest mi do niczego potrzebna. Terapia? Dla mnie? No bez żartów. Przecież ja nie jestem alkoholikiem. Inni tak. I inni i owszem, ale nie ja. Przecież ja w każdej chwili mogę przestać pić. I przestawałem. Na tydzień, na miesiąc, na kilka miesięcy. I nawet gdy sam zacząłem dostrzegać, że coś tu jest nie halo, że chyba jednak mam problemy z alkoholem, to i tak nie dopuszczałem myśli o ośrodku i terapii.

   Właśnie. Ja miałem tylko "problemy z alkoholem" ale nie byłem alkoholikiem. Po kolejnych okresach abstynencji i kolejnych nawrotach ja wciąż miałem tylko problemy. Przypominałem gościa, któremu tramwaj uciął nogę. Wszyscy wokół mówią mu, żeby zaczął chodzić o kulach, pomógł sobie, ale on nie. On wie lepiej. To nie tak, że on stracił nogę. On ma tylko problem z nogą i sam sobie z nim poradzi. I kolejny raz przewraca się, wali twarzą w podłoże, wstaje, robi kilka kroków i znowu gleba. Mógłbym się z niego śmiać, ale tak naprawdę śmiałbym się z samego siebie. Bo taki właśnie byłem.

   Podawano mi kule. Podawano adresy ośrodków. Ale ja wolałem skakać na jednej nodze, niż przyznać się do choroby. I gdy doszło do tego, że dłużej już leżałem niż skakałem, wreszcie do mnie dotarło: sam nie dam rady. Jednym ramieniem oparłem się na terapii, drugim na AA. I niezdarnie zacząłem stawiać pierwsze kroki. Nie mówię, że chodzę już pewnie, że już biegam. Nie. Jeszcze chód nie jest pewny, jeszcze się potykam. Ale już się nie przewracam.



2 komentarze:

  1. Dużo piszecie o terapiach ja nie byłem na żadnej,piłem średnio ale codziennie,kiedy już nie mogłem żyć bez codziennej dawki alkoholu,po paru latach ;spożywania;wstąpiłem do AA, z marszu,od tamtej pory nie pije(5)lat i chodzę systematycznie na spotkania.Cieszę się że nie piję,to będą szóste Świeta na (mam nadzieję)trzeżwo.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja też korzystam i z terapii i z mityngów AA, na które od pewnego czasu już nie tylko chodzę, ale i angażuję się powoli w życie grup :)
    Każdy robi jak uważa. Akurat dla mnie obie te drogi się uzupełniają!

    OdpowiedzUsuń